Marcin Gryglik - horror “Chwile ostateczne”. Czy warto?

- Na samym starcie miałem wizje willi, szampana i rolls royce’a. Zwłaszcza, że horror jest gałęzią fantastyki - mówi Marcin Gryglik, debiutujący autor powieści “Chwile ostateczne”. 

Krzysztof Majak: O czym jest twoja książka?

Marcin Gryglik: Akcja dzieje się w małym, podwarszawskim miasteczku, z którego nie można wyjechać. Kiedy próbuje się je opuścić, po minięciu granic wraca się do niego tą samą drogą, którą się wyjechało. Powoduje to szereg problemów w życiu mieszkańców. Co gorsza okazuje się, że miasto jest bazą wypadową seryjnego mordercy, który grasuje po Mazowszu.

Brzmi dobrze. Długo nad nią pracowałeś?

Prace nad książką, obejmujące obmyślanie fabuły, pisanie i poprawianie, trwały od maja 2011 roku do września 2012 roku, a więc 14 miesięcy.

Ciężko było znaleźć kogoś, kto wyda twoją książkę?

Przez około 2,5 roku wysyłałem ją do różnych wydawnictw, co najczęściej kończyło się brakiem odpowiedzi, a rzadziej odmową bez podania uzasadnienia. Wreszcie wysłałem “Chwile ostateczne” do wydawnictwa Videograf, które zrobiło bardzo wiele dobrego dla polskiego horroru (nie tylko dlatego, że wydało mnie).

Dlaczego tak trudno było znaleźć wydawcę? Bo nie masz znanego nazwiska? Czytałem książkę, jest naprawdę niezła.

Powodów jest moim zdaniem kilka. Z perspektywy czasu widzę, że nie zawsze pukałem do właściwych drzwi. Innym powodem jest oczywiście fakt, że byłem autorem debiutującym. A z powodu kryzysu panującego na rynku wydawniczym, który jest chyba kryzysem permanentnym, niechętnie podejmuje się dziś współpracę z nowymi autorami.

Ale ostatecznie ci się udało. Jak sprzedaż?

Ebook ukazał się w lutym, a druk w połowie maja. Na razie otrzymałem rozliczenie obejmujące półtora miesiąca obecności mojej książki na rynku. Sprzedała się jedna trzecia nakładu.

Ile zarobiłeś?

Stephen King powiedział, że jeżeli napiszesz książkę i przyjdzie do ciebie wypłata, za którą będziesz mógł opłacić prąd, to możesz się uważać za pisarza. No więc jestem pisarzem.

Czyli ile?

Niecałe 700 zł.

Za 14 miesięcy pracy! Ile to wychodzi za godzinę pisania?

Zakładając, że pisałbym godzinę dziennie, wyszłoby nieco ponad złotówkę.

Żałujesz?

Oczywiście, że nie! W końcu poszło tak, jak chciałem, książka trafiła do księgarń i nawet kupują ją ludzie, którzy nie są moimi znajomymi ani rodziną.

Przez pewien czas myślałem, aby dać sobie spokój z tą książką. Zacząłem pisać nową, a “Chwile ostateczne” zagrzebać na dnie dysku, by nigdy więcej tam nie zajrzeć. Kilka osób, które mają pojęcie o książkach, uświadomiło mi, że warto jednak starać się dalej z tym projektem. Cóż, mieli rację.

Czyli nie rozbiłeś banku, ale cel osiągnąłeś.

Dopóki nie będę musiał uciekać przed fankami jak Beatlesi w “A hard day’s night”, to nie będzie dobrze. Na razie nie uciekam.

Dobrze, że nie musiałeś jeszcze dorzucić do tego interesu...

Nic mnie to nie kosztowało, może najwyżej rachunki za prąd, na które jednak już zarobiłem. Nawet laptop, na którym napisałem książkę, nic mnie nie kosztował, wygrałem go 9 lat temu w konkursie dla młodych dziennikarzy organizowanym przez tygodnik “Wprost”. W czasie pisania książki miał awarię, ale na szczęście dostałem zwrot podatku, który w całości poszedł na naprawę. Mogłem więc kontynuować pracę.

Czy w Polsce jest przestrzeń dla młodych pisarzy, którzy chcieliby cokolwiek zarobić na swojej pracy?

Moja historia pokazuje, że z tego wyżyć się nie da - przynajmniej z pierwszej książki. Zdarzają się jednak historie debiutantów, którzy już za pierwszym razem odnosili sukces sprzedażowy. Ja natomiast od początku nastawiłem się na to, że pisanie to będzie długi marsz. Najczęściej dopiero po długich latach można zacząć myśleć o tym, aby utrzymać się tylko z tego. Nie jestem rozczarowany,  cały czas pamiętałem, co pisał Geoffrey Chaucer: “Żywot tak krótki, nauka za długa; Kunszt zaś zbyt trudny i owoc prac gorzki”. Przez 700 lat nic się w tej kwestii nie zmieniło.

Są też inne profity z pisania?

Konieczność skupienia się na jednym projekcie przez bardzo długi czas uczy wytrwałości, a konfrontacja z własnymi błędami podczas pracy z redaktorem - pokory. Poza tym pisząc masz okazję poważnie myśleć o rzeczach, o których w innych okolicznościach byś nigdy nie pomyślał. Na przykład jak skutecznie wypatroszyć człowieka.

Przygotowywałeś się do tego merytorycznie?

Musiałem sobie przypomnieć to, co wiem na temat rzeźnictwa i wyprawiania mięsa. Poza tym każdy czytelnik powieści sensacyjnych czy thrillerów posiada wiedzę na temat odbierania ludziom życia. Nie było to trudne.

Dlaczego zdecydowałeś się napisać horror wiedząc, że raczej nie zbijesz na tym majątku? Skazałeś się na te 700 zł.

Na nic się nie skazałem. W pisaniu fantastyki i horrorów czuję się najlepiej, a na horror zdecydowałem się dlatego, bo akurat taka historia przyszła mi do głowy. Ale oczywiście nie będę ukrywał, że na samym starcie miałem wizje willi, szampana i rolls royce’a. Zwłaszcza, że horror jest gałęzią fantastyki.

Fantastyka sprzedaje się lepiej.

Tak, i więcej ludzi wie o jej istnieniu. Każdy wie, że istnieje ktoś taki jak Andrzej Sapkowski, ale mało kto wie o istnieniu Stefana Dardy.

Jak długo twoja książka będzie na siebie zarabiała?

Według obiegowej opinii książka żyje przez trzy miesiące, ale nie wydaje się to prawdą. Wiadomo, że początki są ciężkie, smutne i ponure. Z kolejnymi książkami jednak rośnie audytorium, tym samym wzrasta zainteresowanie poprzednimi publikacjami i tak to jest, że powodzenie kolejnych książek podnosi sprzedaż poprzednich.

Wynik sprzedażowy z pierwszych tygodni nie demotywuje Cię do pisania kolejnej?

Druga książka jest na ukończeniu, więc za późno na zniechęcenie. Jedyny sposób, aby było lepiej i aby zarobki starczyły nie tylko na prąd, ale i czynsz, to pisać więcej i doskonalić się w tym.

Ale może to się zmienić w przyszłości. Czy Polacy lubią horrory?

Myślę, że lubią, ale horror jest słabo wypromowany w Polsce. Książki Stephena Kinga regularnie goszczą na listach bestsellerów. Sprzedaje się zawsze kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy. Ale sądzę, że większość ludzi, którzy są jego fanami i mogliby o sobie powiedzieć, że lubią horrory, sądzę, że nie słyszało o polskich autorach tego gatunku. Sądzę, że jest to kwestia złej promocji, a są w Polsce autorzy horrorów naprawdę warci czytania, chociażby wspomniany Stefan Darda czy Maciej Lewandowski, który debiutował w Videografie w tym samym czasie co ja.

Z filmami jest podobnie?

W Polce w ogóle nie ma tradycji robienia horroru. Jakieś tam tradycje ma horror literacki, ponieważ polski pisarz może podeprzeć się Stefanem Grabińskim, mocno promowanym przez Karola Irzykowskiego autorem opowiadań grozy, które można porównać do twórczości Poego czy Lovecrafta. Natomiast polski twórca filmowy takich tradycji nie ma. W latach 60. był cykl telewizyjny “Opowieści niezwykłe”, który, pomimo wielkich nazwisk twórców (Toeplitz, Rudzki, Łapicki) miał tylko 6 odsłon. Zresztą, mało kto o nim dzisiaj pamięta. Kilka horrorów powstało w latach 80., np. “Wilczyca”. Ale były to filmy dość słabe, utożsamia się je z kiczowatością. Polski reżyser właściwie w ogóle nie ma oparcia w poprzednikach, bo tak naprawdę ich nie ma. Musi więc stąpać po omacku po niezbadanym terytorium jak pionier.

Ale mamy jeszcze zagraniczne horrory.

Tak, tyle tylko, że horror jest odzwierciedleniem strachu, obaw, traum, które dręczą konkretne społeczeństwo. Istnieją też formy i rozwiązania fabularne, które sprawdzają się w pewnym obszarze kulturowym, ale zupełnie nie przyjmują się w innych.

Jakiś przykład?

Był niedawno w kinach amerykański świetny horror “Coś za mną chodzi”. Główna bohaterka idzie z chłopakiem do łóżka, a on jej potem mówi, że poprzez seks przekazał jej klątwę i teraz dziewczyna jest celem ataków tajemniczego zmiennokształtnego potwora. Dziewczyna może albo dać się zabić, albo przekazać klątwę dalej, czyli przespać się z kimś innym. Potwór jest tu ucieleśnieniem nie tyle choroby wenerycznej, co kary za rozwiązłość. Taki film mógłby powstać tylko w Ameryce, kraju założonym przez surowych protestanckich farmerów, których główną rozrywką było czytanie psalmów, a nie w Polsce, która zawsze była katolicka od pasa w górę. Zresztą, w horrorach amerykańskich najczęściej pierwsza ginie ta para, która oddala się od grupy, by oddać się spółkowaniu. Uprawiają zakazany seks, więc musi ich spotkać kara.

Twój horror dzieje się w małym miasteczku pod Warszawą. Dlaczego taki wybór? Czy uważasz, że prowincja jest ciekawsza od wielkich miast?

Nie jest tak, że prawdziwe życie to prowincja. Tu, w Warszawie żyje się na trochę innym poziomie, niż reszcie kraju, ale w innych polskich miastach czy na wsi, gdzie zresztą toczy się akcja większości horrorów, można znaleźć rzeczy, które są straszne.

Niedawno pojawił się w Polsce film, który może budzić strach. Mam na myśli “Czerwonego pająka”.

Tak, ale to nie jest horror, tylko thriller. Z kryminałami jest zresztą inna historia, bo Polacy kochają kryminały. W ogóle kochają zbrodnię. Najpopularniejszym autorem w Polsce jest przecież Masa, który sprzedał chyba z 800 tysięcy egzemplarzy swoich wyznań.

Jak zatem wyjaśnisz fakt, że jednym z najczęściej wyświetlanych od 4 lat artykułów w naTemat jest tekst: “Najlepsze horrory. Poznaj 10 najstraszniejszych filmów”? Nie komedie, nie kryminały, tylko właśnie horrory.

Powodów jest pewnie kilka. Ludzie szukają, bo ciężko jest znaleźć dobry horror. Jest “Egzorcysta”, “Dziecko Rosemery”, “Omen”, filmy, o których każdy słyszał. Znów - prędzej opinia publiczna dowie się o istnieniu dobrej komedii romantycznej czy filmu sensacyjnego. Za dobrym horrorem trzeba się rozejrzeć, bo to trudny i wymagający gatunek, zarówno dla twórcy, jak i odbiorcy...

Będziesz się konsekwentnie trzymał tego gatunku?

Moja najbliższa książka to będzie fantastyka. Co dalej - zobaczymy.

A gdybyś był nastawiony na zarabianie i chciał napisać coś, co będzie z góry hitem. Co by to było?

Najlepiej w Polsce sprzedają się romanse, książki historyczne, zwłaszcza o II wojnie światowej i kryminały. Wielką uwagę mediów zwracają z kolei książki o tematyce żydowskiej. Bardzo dobrze sprzedają się też poradniki, książki dotyczące rozwoju osobistego, książki podróżnicze i reportażowe. Wychodzi na to, że idealną książką byłby kryminalny romans dziejący się w czasach II wojny światowej, z wątkiem żydowskim, fantastycznym, opisany w stylu reportażowym i pełnym podróży. Natomiast działalność literacka jest jednak tak specyficzna, że nie warto kombinować.

Dlaczego? Pisanie to też praca i biznes - warto znać rynek.

Trzeba po prostu pisać to, co nas najbardziej interesuje, w czym czujemy się najlepiej, być konsekwentnym i to jest najlepszy sposób na osiągnięcie sukcesu. Moim zdaniem, nie należy starać się odgadnąć, jakie są gusta publiczności. Chociażby dlatego, że publiczność nie wie, czego chce. Gdyby w latach 30. ktoś przeprowadził ankietę wśród czytelników, czy chcieliby przeczytać książkę o hobbicie, który z 12 krasnoludami wyrusza w podróż, większość zapewne powiedziałaby, że nie. A jednak taka książka powstała i była bestsellerem.

Czy aby zostać pisarzem, trzeba być “kawiorowym idealistą”? Mieć pieniądze na to, by pisać?

Pisanie jest bardzo tanie. Książki - bo aby być pisarzem, trzeba dużo czytać - można mieć z biblioteki publicznej. Nie trzeba pisać na komputerze, można pisać na maszynie lub nawet długopisem. Trzeba mieć jedynie czas i jakoś się utrzymywać. Trzeba wygospodarować godzinę, dwie dziennie na pisanie. To wymaga talentu organizacyjnego, ale jest do zrobienia.

Dlaczego piszesz? Inni idą do korporacji, chcą być ekantami, a Ty?

Nie mam pojęcia, dlaczego to robię. Zacząłem pisać w wieku sześciu lat. Zobaczyłem dobranockę, która mi się spodobała i postanowiłem dopisać ciąg dalszy. Później pisałem własną wersję przygód Jamesa Bonda, jego polskiego odpowiednika. Napisałem własną wersję “W 80 dni dookoła świata”, która była wtedy moją ulubioną książką. Ale zawsze było tak, gdy pytali mnie, kim chcę zostać, odpowiadałem, że szpiegiem, prawnikiem, genetykiem, który tworzyłby mutanty... Nigdy nie mówiłem, że chcę zostać pisarzem, ale to właśnie pisanie towarzyszyło mi przez całe życie.

Rozmawiał: Krzysztof Majak

Marcin Gryglik – urodzony w Łomży, z wykształcenia dziennikarz, z zawodu pracownik dużej korporacji medialnej. Debiutował literacko w 2010 roku opowiadaniem „Kot”, zamieszczonym w piśmie „Science Fiction, Fantasy&Horror”. Jego opowiadania ukazywały się również w „Bluszczu” i na Spidersweb.pl.

Marcin Gryglik - horror “Chwile ostateczne”. Czy warto?
  1. Section 1